Wieża. Jasny dzień (2017) - Błądzenie w nieświadomości

kwietnia 26, 2018


Albo idziemy w horror, albo w film o duchowości. Jagoda Szelc chciała to połączyć, ale jej się nie udało.

Marty Szczepańskiej film „Wieża. Jasny dzień” nie przekonał. Bo jest w nim za dużo, za duszno, ale na szczęście nie za chaotycznie. Film, zdaniem naszej recenzentki, warto obejrzeć i mimo wszystko czekać na kolejną produkcję młodej reżyserki.


Jagoda Szelc przypomniała mi, dlaczego nie lubię horrorów. Od filmu oczekuję zaskoczenia – przez temat, sposób jego realizacji (postrzegania), formę. Budowanie napięcia, dla samego napięcia – to trochę sztuka dla sztuki i tak właśnie postrzegam debiut młodej reżyserki.

Od czasu do czasu skuszę się na horror, ale tylko jeśli mnie zaintryguje. Najczęściej, gdy reżyser łamie konwencje i gatunki, wtedy nawet z horroru może wyjść coś ciekawego. „Wieża” nie jest typowym horrorem i nie tak jest prezentowana. To raczej thriller, film psychologiczny.

Chciał nie chciał – horrorem się jednak staje, mimo, że reżyserka miękko, obyczajowo opowieść inicjuje. Choć zaczyna ostro i autystycznie – czym daje znać, że takich rozwiązań należy się w tym filmie spodziewać. Myślę tu o locie kamery z drona – swoistym obrazie z góry na drogę i miasto. Eskortuje go denerwująca, uwierająca muzyka. Ten zabieg Szelc zresztą niebawem powtarza np. w postaci brzęczącej, drażniącej muchy.

W kwestii obyczajowej – film dobrze się ogląda i szkoda, że reżyserka na tym nie poprzestaje. Nie przekonuje mnie ta cała sekwencja z duchowym błądzeniem, następstwo tajemniczych okoliczności, porządek nadprzyrodzonych mocy. Ta warstwa filmu drażni i usypia. Jeśli miała budować napięcie, to moim zdaniem się nie udało. A już (i tu uwaga – spojler!) końcowy pochód zombie po mglistej polanie – nie, nie kupuję tego. I nie będę bawić się w wielorakie interpretacje, jak chce sama autorka w jednym z wywiadów, bo moim zdaniem tam nic nie ma.

Jednak nie wszystko w tym filmie rozczarowuje. Reżyserka ciekawie bowiem prowadzi zestawienie dwóch sióstr, którym buduje opowieść. Czuć napięcie między mocno realistyczną, stąpającą po ziemi Mulą i uduchowioną Kają. Gdyby tylko nie dorabiać do tej drugiej teorii, że niejako jest wiedźmą czy czarodziejką, że czuje głębiej, to byłoby ok. Dla mnie jest po prostu autystyczna, o czym świadczą jej problemy komunikacyjne. I kiedy błądzi po omacku w lesie, przechadza się po opuszczonym kościele – to są to, moim zdaniem, najsłabsze sceny „Wieży”.

Za to najmocniejsze są te, w których poznajemy krajobrazy Kotliny Kłodzkiej, gdzie nawet zieleń, choć soczysta - jest chłodna i nieco wyniosła. Gdyby nie dorabiać kolejnej teorii, że są one czegoś odzwierciedleniem (stanu ducha?), to uznałabym je za jedne z ciekawiej pokazanych obrazów natury w polskim kinie! Szkoda, że ciągle napotykamy jakieś „ale”.

Wspominałam, że jednak nie na wszystko należy spojrzeć krytycznie.  Myślę, że warto wyróżnić jedną z postaci. Z pozoru schowaną, ale najciekawszą. Nie myślę tu o kobiecych, pierwszoplanowych rolach. Najbardziej zagadkowym bohaterem tej opowieści jest bowiem ksiądz, który mimochodem staje się podobny do Kai. Ale na zasadzie przeciwieństwa.

Im bardziej ona wyzwala się ze społecznych konwenansów, tym bardziej on się zatraca.  Im bliżej komunii, do której ten film nas przygotowuje, tym bardziej ksiądz się rozpada. I z „zabiegów na ludziach” – to ten uważam w „Wieży” za najlepszy. Właśnie dlatego, że został on niedopowiedziany, trochę ukryty - nie zmusza się nas do szukania interpretacji jego zachowania, ale właśnie dlatego skłania do refleksji. I akurat tu pokusiłabym się o wielowymiarowe postrzeganie, rzut okiem na kondycję – naszej polskiej religijności, duchowości czy może nawet obrazu kościoła.

Gdzie zakwalifikuję film Jagody Szelc? Jak wspominałam – czasem obejrzę horror, żeby dać jednak szansę temu gatunkowi, choć ze wszystkich lubię go najmniej. „Więżę” umieszczam w moim prywatnym rankingu między: „Mother!” Aronofsky’ego (mocno przeintelektualizowanym – utwierdził mnie w przekonaniu, że czysty horror to słaby gatunek), a nominowanym do Oskara „Uciekaj!” Peelego (który mimo tego, że nie przełomowy, to urzeka licznymi niejednoznacznościami). Szelc zrobiła film ciekawy, ale trochę zbyt nachalnie epatujący duchowością. Tym niemniej doceniam, że jako debiut, obraz został dostrzeżony na Festiwalu w Gdyni. Dlatego daję 7/10 gwiazdek.


autorka: Marta Szczepańska


You Might Also Like

0 komentarze

Flickr Images