Kler (2018) - Tak dobry czy tylko popularny?

października 01, 2018

eden z najbardziej wyczekiwanych polskich obrazów tego roku, który budzi wiele gorączkowych dyskusji. Wojciech Smarzowski tym razem podejmuję drażliwy temat, a mianowicie kościół.
Oto obszerna recenzja "Kler" od Macieja Maxa Woźniaka.
Każdy obraz Wojciecha Smarzowskiego to wydarzenie. Dla jego fanów to uczta filmowa, a dla innych widzów ciekawość połączona z przerażeniem czym nasz rodzimy „Wajda z siekierą” nas zaskoczy. Ale sądzę, że żaden z twórców „Kleru” nie spodziewał się, że ich najnowszy film stanie się masową obsesją Polaków, z szansą na największy box-office w III RP.

I mówimy tu o dramacie, który opowiada o ludziach kościoła. Trudnym, wielowątkowym, który zaczyna się jak komedia. Farsa, w której w głównej roli są księża. Każdy z nich z innej parafii, z innej sytuacji, ale znają się od seminarium. Każdy z bagażem doświadczeń, traum i tragedii.

Ksiądz Kukuła (Arkadiusz Jakubik), Trybus (Robert Więckiewicz) oraz Lisowski (Jacek Braciak) spotykają się na klasycznej popijawie. Śpiewają Kult, robią sobie Quiz Show z Biblii, robią sobie ścieżkę zdrowia. Już w pierwszych scenach widzimy ich jako ludzi, nie księży. Poza pracą, próbują się wyszaleć, wykrzyczeć. Jak każdy z nas czasem. Nic co ludzkie nie jest im obce.

To rzadki rodzaj kina - podglądanie księdza przy pracy. Szczególnie w takich detalach jak organizacja ślubu, pogrzebu, chrztu. Spowiedź, kazanie, obrządki. Schematy połączone jak naczynia w jeden organizm. Kler. W tym filmie, zresztą jak w każdym filmie Smarzowskiego ważny jest każdy dialog, scena, nawet koszulka. Budują one tło historii.

Tylko, że każdy z tych wątków chyba głębiej i świetniej rozwinąłby się w osobnym filmie. Jest taki obraz, który przemknął przez kina - Kalwaria z 2014, o księdzu, któremu ktoś w trakcie spowiedzi grozi śmiercią. Daje mu kilka dni na zamknięcie spraw. I ta świetna historia z Brendaneem Glessonem dotyka tych wszystkich detali, na które możne sobie pozwolić zamknięta historia o kapłanie. Dotykamy tematu grzechu, wybaczenia i sprawiedliwości.

W Klerze kapitalny szczególnie jest wątek z księdzem Lisowskim (kapitalny Jacek Braciak). Ma on nad sobą Arcybiskupa Mordowicza (Gajos równie świetny jak Braciak). Ten fragment Kleru jest najbardziej spektakularny za sprawą nie tylko gry aktorskiej obu aktorów, ale też sytuacji, w której ich umieścili. Lisowski (nawet nazwiska w tym filmie nie są przypadkowe) to cwany urzędnik kościelny, który podejmuje się spraw niemożliwych. Całe jego życie, kariera, droga duchownego  to ciągłe załatwianie wygodnych warunków dla innych, tuszowanie skandali czy też grzechów kościoła, organizacja wygranych z góry przetargów. On nie zna innej drogi, Pan moim pasterzem? Chyba, że prowadzi do Watykanu.

Ksiądz Kukuła realizuje się w kapłaństwie z powołaniem. Ma czas i wysłucha biedniejsze, zaniedbane dzieciaki. Pogra z nimi w piłkę. Tylko za pogrzeb weźmie co łaska, ale nie mniej niż 1000 złotych. Jest sprawnym kapłanem, najbardziej oddanym wiernym z wszystkich bohaterów przedstawionych w filmie. Tylko, że jego spotyka coś najgorszego. Oskarżenie o pedofilię. Tłum i parafianie już wydali wyrok. Całe prześledzenie procesu tego wątku w filmie jest wstrząsającym przeżyciem. W pewnym momencie pojawiają się realne wypowiedzi ofiar tej zbrodni, najgorszej w naszych czasach, bo piętnującej na całe życie. I często jak już ofiary mogą już mówić, o tym co je spotkało sprawy się przedawniają, a duchowni znikają w odległych parafiach. Czy zamiatanie tych spraw pod dywan jest takie jak przedstawione w Klerze? Trudno powiedzieć. To co się udaje Smarzowskiemu to to, że on nie przesądza. Wie, że mogą być fałszywe oskarżenia, ale jeszcze gorsza jest bierność państwa względem tych przypadków. Reżyserowi zależy na tym aby Państwo, silne Państwo zajęło się tym problem. Kościół sam się nim nie da rady się zająć.

Trybus to ten najmniejszy trybik w maszynie kościoła. Parafia na końcu świata, gdzie dramatem jest to, że remontowane są rynny w kościele. Po przecież w zbieraniu pieniędzy na tacę nie chodzi o to żeby zebrać, ale żeby zbierać. Sytuacja, w której ksiądz żyje z kobietą, często z gosposią na boku nie jest czymś nadzwyczajnym. Ale już sytuacja ciąży, aborcji i walki z samym sobą to ciężkie tematy opowiedziane w tym wątku w spokojny, cichy sposób. Osiem dramaturgii jest tu sytuacja na drodze, kiedy Trybus wraca po zakrapianej imprezie od swoich księży przyjaciół.

I w sumie zostaje do podziwiania tylko jedna postać w tym dramacie. Mordowicz. Arcybiskup grany przez Gajosa to prałat, który mógłby rządzić i żyć w Polsce. Jadąc swoim Bentleyem po Krakowie na karmienie bezdomnych realizuje PR kościoła, ale nie jego ascetyczny i mistyczny charakter. Jest szefem wszystkich szefów i tak też się zachowuje. Żąda atencji i atrybutów władzy nie tylko od podwładnych (scenka „Złoty, a jednak skromny”) ale też i polityków oraz kapłanów wyżej postawionymi nad nim. Pociąga za sznurki i wydaje się, że wszystko i wszystkich ma pod kontrolą. Świetna rola.

Co nie zagrało? Niektóre sceny, momenty fałszu, w którym oglądamy jednak nie taką Polskę jak ma w głowie Smarzowski. Międlar nie jest już w kościele, żaden kark nie bije na rynku Lajkonika. Ale to film fabularny, fikcja, a nie reportaż czy dokument. Taki jest już styl Smarzowskiego, który i tak bije większość twórców na głowę.

Lwią przysługę temu filmowi zrobili wszyscy Ci, którzy zaczęli wypowiadać się na jego temat przed premierą, nawet obejrzeniem tego obrazu. Dużo złego zrobił tu zwiastun, który w iście Vegowski sposób przygotowuje nas na obejrzenie komedii. Czy wartość iść na „Kler”? Jasne, że tak. Ale nie jest to taki film jak sobie wyobrażacie. Czy to najlepszy film Smarzowskiego? Na pewno nie. Takie są nadal Wesele, Dom Zły i Wołyń. Ale jest to film podobny w strukturze do Drogówki z tym, że z ciekawszymi rolami, Gajosem i świetną opowieścią. Bardzo aktualną i rzeczywistą. Może to być paliwo dla kościoła do rozmów o sobie samym, ale też narzędzie do walenia w tą instytucję jak w bęben. Opowiada o ludziach, a ludzie są grzeszni. Mało mówi o wierze, i za to mu chwała. Ściąga kapłana z boskiego piedestału, a z kościoła robi prawie mafijną instytucję. Trochę to przerysowane, ale zdecydowanie konsekwentne i przemyślane.
Po prostu nie każdemu podejdzie taki sposób opowiedzenia tej historii. A finał to już zupełnie aktualny komentarz polityczny i znak dużej odwagi reżysera oraz pozostałych twórców Kleru.

autor: Maciej Max Woźniak

You Might Also Like

0 komentarze

Flickr Images