Okiem Agaty: filmowe fascynacje - Sufrażystka (Suffragette, 2015).

listopada 14, 2015


Zapraszam do przeczytania kolejnej recenzji autorstwa Agaty. Dzisiaj będzie to dramat „Sufrażystka”



Sufrażystka (Suffragette), 2015
Za nami 11 listopada – 97 rocznica odzyskania niepodległości przez państwo polskie. Przed nami 28 listopada – 97 rocznica uzyskania przez polskie kobiety praw wyborczych. W listopadzie bowiem przypada ów dzień, w którym Józef Piłsudski podpisał dekret stanowiący, iż „prawa wyborcze mają wszyscy obywatele bez względu na płeć”. Dekret ów został przez Marszałka wydany dość niechętnie. Przeważyła kwestia wysokiego zaangażowania płci pięknej w działalność narodowowyzwoleńczą i podtrzymywanie tożsamości narodowej. Pamiętajmy bowiem, że odradzające się państwo, w którym to panie uzyskały bierne i czynne prawo wyborcze, było niejednorodne etnicznie (podczas spisu z 1921 r.  jedynie 69,2% mieszkańców II RP wskazało, że posiada narodowość polską). Ciekawa sprawa – symbolem walki o prawa wyborcze dla kobiet stały się w kraju nad Wisłą parasolki. To nimi zziębnięte panie stukały o ziemię krążąc wokół willi Piłsudskiego, gdyż Marszałek nie od razu zdecydował się wysłuchać delegację rodzimych sufrażystek i kazał im długo czekać na mrozie przed swoją willą w Sulejówku. Niemniej, suma sumarum Polki wywalczyły sobie prawo głosu wcześniej niż obywatelki Stanów Zjednoczonych, Francji czy Wielkiej Brytanii, a w pierwszych wyborach do Sejmu wybrano aż osiem posłanek.

Nieco inaczej sprawa przedstawiała się w innych częściach świata, choćby w Wielkiej Brytanii. Tam, ze względu na sytuację społeczno-polityczną kobietom trudno się było powołać na jakieś szczególne zasługi dla kraju, które uzasadniałyby przyznanie im praw wyborczych. W związku z tym sufrażystki stosowały metody perswazji i nieposłuszeństwa obywatelskiego. Protestami, petycjami, wystąpieniami publicznymi pragnęły doprowadzić do przemian w świadomości społecznej.  Niestety, ich wysiłki na niewiele się zdawały. Narastająca frustracja sprawiła, iż w ruchu kobiecym wyodrębniło się skrzydło radykalne, zwane sufrażetkami, stosujące ostre formy protestu i przemoc. To właśnie te najbardziej skrajne w swych zachowaniach i poglądach bojowniczki pierwszej fali feminizmu zasłynęły z takich akcji jak przykuwanie się łańcuchami do ogrodzeń, przerywanie wystąpień przeciwników politycznych, podpalenia skrzynek pocztowych czy pustych budynków, łącznie z zamachem na willę premiera Lloyda George’a, oraz wybijanie witryn sklepowych. Na Wyspach Brytyjskich znana jest choćby historia Emily Davison, która podczas gonitwy Derby w roku 1913 wbiegła z transparentem „Głos dla kobiet” tuż pod należącego do króla Jerzego V konia, a następnie zmarła w wyniku obrażeń głowy. Jej pogrzeb przyciągnął tłumy ludzi popierających ideę przyznania praw wyborczych obywatelom i obywatelkom bez względu na płeć. Niestety, po tych wydarzeniach zamiast zmian legislacyjnych, nastąpiły aresztowania wielu aktywistek ruchu kobiecego…


Cóż… Przytoczone wyżej fakty mogłyby stać się kanwą niejednego filmu – fabularnego czy biograficznego. Podobne myśli miała chyba Sarah Gavron, reżyserka „Sufrażystki”, osadzając film w realiach Londynu początku drugiej dekady XX wieku. Nie skupiła się jednak na nakreśleniu biografii ikon ówczesnego ruchu kobiecego, takich jak wspomniana wyżej Emily Davison, czy Emmeline Pankhurst (twórczyni Woman's Social and Political Union). Postanowiła nakręcić film z perspektywy przeciętnej kobiety z klasy robotniczej, niejakiej Maud Watts (przyzwoita, wręcz dobra rola Carey Mulligan). Bohaterka od postawy nieśmiało wspierającej ideę praw wyborczych dla kobiet stopniowo przechodzi do bardziej radykalnych działań, aby na koniec zasilić szeregi sufrażetek. Jej przemianie towarzyszy utrata pracy, domu i rodziny (do szpiku patriarchalny mąż nie jest w stanie udźwignąć ciężaru życia z wyzwoloną kobietą, ani też samotnie sprawować opieki nad jedynym dzieckiem) oraz stopniowe wyzbywanie się zarówno złudzeń (nikt nam nic nie da darmo, wszystko trzeba sobie samemu wywalczyć) jak i zahamowań (radykalne działania jako jedyna droga do upragnionego celu, gdy wszystko inne zawiodło). Perspektywę poprawy swej dramatycznej sytuacji upatruje w konieczności dopuszczenia kobiet do sprawowania władzy, uchwalania i stosowania prawa. Jej losy splatają się z losami ikon ruchu kobiecego oraz kluczowych wydarzeń tamtego okresu, dzięki czemu zyskują niejako wymiar uniwersalny.

Sam film uznałam za nieco przeciętny, ale przyzwoity dramat historyczny. Trochę za dużo tu łopatologicznego ukazywania faktów na tak zwanym drugim planie. Same zaś losy głównej bohaterki wydają się miejscami przyćmiewać główną myśl filmu, jaką zapewne miała być próba jak najwierniejszego ukazania dążeń i działań ruchu kobiecego sprzed stulecia.


To, co warto docenić w tym filmie, to wierny, nieco naturalistyczny obraz Londynu drugiej dekady XX wieku oraz gra aktorska. Tak, jak wskazałam wyżej, odtwórczyni nagłownej roli - Carey Mulligan jest „przyzwoita, wręcz dobra”. Broni się, i to zarówno ze względu na typ urody jak i na warsztat,  a moja chłodna ocena jej osoby jest zapewne podyktowana  tym, iż dotąd nie przykuła mojej uwagi, choć zagrała w kilku wysokobudżetowych produkcjach. Podobne uczucia budzi we mnie jej ekranowa przyjaciółka, czyli Anne-Marie Duff w roli Violet Miller, której dotąd ewidentnie nie doceniałam. Niemniej, moim zdaniem to Helena Bonham Carter w roli farmaceutki-sufrażystki, Edith Ellyn, kradnie ekran za każdym razem, gdy pojawia się w kadrze (przyznaję, uważam ją za świetną aktorkę od czasu „Pokoju z widokiem”). Podobnie z resztą zapada w pamięć każda z czterech czy pięciu minut, w których pojawia się Meryl Streep w roli Emmeline Pankhurst. A wisienką na torcie jest kreacja Brendana Gleesona, nieugiętego inspektora Arthura Steeda, polującego na sufrażystki niczym inkwizytor na czarownice.

Miło mi było obejrzeć ów film na przedpremierowym pokazie ze stowarzyszeniem Kongres Kobiet, po którym odbyła się krótka debata o sytuacji społeczno-politycznej kobiet w Europie i Świecie.  W dyskusji udział wzięły ówczesna Wicemarszałkini Sejmu, Wanda Nowicka, Aleksandra Niżyńska z Instytutu Spraw Publicznych oraz Dorota Warakomska, prezeska Stowarzyszenia Kongres Kobiet. Spotkanie było kameralne. Obyło się bez ścianek, czerwonych dywanów i fotoreporterów oraz… bez incydentów rodem z Londyńskiej premiery, która została zakłócona przez protest (członkinie feministycznej grupy Sisters Uncut wtargnęły na teren wydarzenia i zablokowały czerwony dywan). To była uczta dla oka połączona z rzeczową dyskusją. Niemniej, końcowa konstatacja była podobna: walka o prawa kobiet trwa - jeszcze wiele jest do zrobienia, a prawa raz dane, mogą okazać się nie być dane na zawsze. Dlatego też warto pamiętać o zasługach dzielnych pań, walczących o prawo głosu dla swoich matek, sióstr i córek oraz o popierających je mężczyznach.  Zachęcam zatem do obejrzenia „Sufrażystki”, choćby po to, aby doświadczyć jak historia przemian społecznych i politycznych wygląda widziana z perspektywy (rzekomo) słabej płci. 
źródło zdj: londonist, the guardian, vidics

autorka recenzji: Agata

You Might Also Like

0 komentarze

Flickr Images