Zimna wojna (2018) - Zimne czasy, ale miłość gorąca

czerwca 15, 2018

Wolę jak Kulig tańczy, niż Kot dyryguje – pisze Marta Szczepańska i zaprasza na recenzję „Zimnej wojny” Pawła Pawlikowskiego.

Lubię jak film zaskakuje. Tu tego nie ma – „Zimna wojna” jest wyśmienicie zrobiona, dobrze zagrana, poza tym ujmują, zwłaszcza wysokie, kadry. Ale ani w formie, ani w fabule nie ma niespodzianek. Dostajemy po prostu i aż -  porządny melodramat.

Tym, co daje energię i spaja cały obraz jest muzyka. I tutaj zahaczamy o perfekcję. Dałabym temu filmowi siedem gwiazdek, ale właśnie za muzykę – zdecydowanie dokładam jeszcze jedną. Albo nie – półtorej. Bo muzyka nie jest w tym filmie elementem, tłem do historii. Jest równorzędnym bohaterem i to na wielu poziomach. Po pierwsze: główni bohaterowie są muzykami, po drugie to muzyka ich zarówno przyciąga jak i oddala, łączy i rozdziela. Trudne politycznie czasy też (co podkreśla tytuł „Zimna wojna” i rola aparatczyka Borysa Szyca), ale to akurat tylko tło.


Aktorsko bardziej przekonuje mnie w tym filmie Joasia Kulig – to jej wierzę, gdy śpiewa i tańczy, niż Tomaszowi Kotowi, gdy gra na pianinie i dyryguje. Bywa też momentami męczący - w za dużym garniturze, z wieczną miną zbolałego kota. Chciałabym zobaczyć inne odcienie tego bohatera.

Jego koleżanka wypada lepiej. Zula jest postacią ciutkę barwniejszą w tym czarno-białym obrazie. Może dlatego, że Kulig gra po prostu bardziej charakterną postać.


Mam jednak wrażenie, że to muzyka zagrała w tym filmie najlepiej. Ilustruje ona etapy miłości naszych zakochanych – na przykład wtedy, gdy oglądamy i słuchamy „Mazurka” czyli zespołu folklorystycznego, w którym karierę rozpoczyna nasza bohaterka. (Muszę przyznać, że kobiece partie wokalne, słuchałam mając ciarki na rękach). Równie przekonująco brzmią partie jazzowe, jak wtedy, gdy Wiktor tęskni za Zulą, zatracając się w grze na pianinie, co powoduje konsternację na twarzach, jego zdezorientowanych kolegów z zespołu.

W filmie nie brakuje też humorystycznych smaczków – moje ulubione to te, gdy w trakcie kłótni, Zula wskakuje do jeziora, ginąc nam w kadrze albo, gdy pojawia się w paryskim studio muzycznym, przerywając Wiktorowi pełną napięcia scenę filmową. A napięcie Pawlikowski umie budować, co zostało przecież docenione na festiwalu w Cannes, skąd wrócił z nagrodą za „Zimną wojnę” dla najlepszego reżysera. To po Oskarze za „Idę” kolejne potwierdzenie, że warto czekać na jego następne filmy. Ja czekam.

Podsumowując – siedem gwiazdek za porządny, klasyczny melodramat i jeszcze półtorej za muzykę. W moim rankingu zatem: 8,5.

autorka: Marta Szczepańska

You Might Also Like

0 komentarze

Flickr Images