Dogman (2018) - Ze skrajności w skrajność

września 18, 2018

Po „Wyspie psów” przyszedł czas na kolejny, warty uwagi film z czworonogami. Marta Szczepańska zaprasza na recenzję „Dogmana”

Chociaż film jest o ludziach, to bez psów, by go nie było. Właściwie to przydałby się podtytuł: „Wściekły pies”. Myślę, że nikt by się na niego nie obraził. Reżyser Matteo Garrone przeprowadził bardzo wyraźną paralelę między nami a psami właśnie – zwierzęcej naturze człowieka.

Jednak ze smutkiem stwierdzam, że koniec końców opowieść mnie nie przekonała. Ale o tym na końcu. Obserwujemy przemianę głównego bohatera, Dogmana, z człowieka pozbawionego właściwie asertywności, empatycznego miłośnika czworonogów, we wściekłego psa. I wszystko – od samiusieńkiego początku do końca do tego zmierza. Nie ma przypadku.

Nawet oddech, zmiana klimatu jest perfekcyjnie skrojona – mam tu na myśli podwodne obrazki, gdy nasz bohater nurkuje z jedyną ludzką istotą na której mu zależy czyli córką. Te sceny, czystej, bezkresnej głębi są przeciwwagą dla brutalnej, otaczającej bohatera rzeczywistości.

Za wiele rzeczy film należy pochwalić. Skupmy się więc na zaletach - po pierwsze gra aktorska. Kreujący tytułową rolę Marcello Fonte otrzymał nagrodę dla Najlepszego Aktora w Cannes i ponad 10-minutowe owacje na stojąco po premierowym pokazie na festiwalu. Jest w nim coś urzekającego.

Docenić w „Dogmanie” na pewno należy też nienachalne wątki komediowe – mam tu na myśli m.in.  karmienie psa makaronem czy świetne sceny, gdy nasz mały i chudy człowieczek (psi fryzjer) piłuje paznokcie dużo większemu (praktycznie dwukrotnie) od siebie dogowi. Służy mu.

To przyjemności mamy za sobą. A co mnie w takim razie w tym filmie nie przekonuje? Nazwijmy to „zero-jedynkowym” sposobem postrzegania świata. Mamy dwóch bohaterów - których już jakby skądś znamy. Nie mogę się powstrzymać, by nie porównać ich do Flipa i Flapa. Jak na dłoni mamy pokazane, że się różnią. Dobry jest mały i wątły – zły natomiast wielki i nieobliczalny. Dlaczego pokazani są w tak oczywisty sposób? Tego właśnie nie rozumiem.

Nasz Marcello czyli tytułowy „Dogman” na początku nie widzi zagrożenia ze strony terroryzującego okolicę Simone (polski widź nie uniknie w przypadku tego bohatera fizycznych porównań do Popka, króla Albanii). Ba – reżyser pozwala się im nawet przez chwilę zaprzyjaźnić! Ale, co było do przewidzenia (niestety), zły bohater zastrasza tego dobrego. I dla mnie w tym momencie lepsza część filmu się kończy. To, co na początku ciekawi – bogaty obraz zapyziałego włoskiego miasteczka, staje się tylko potwierdzeniem obezwładniającej patologii tego miejsca, z której naszemu bohaterowi nie udaje się wyjść. Staje się taki jak jego oprawca.

Wiele razy podkreślałam, że lubię jak obraz w trakcie mnie zaskoczy, nagle zmieni perspektywę. Tu tego nie ma. Jest za to niemalże chirurgiczna precyzja. Wszystko zostało zaplanowane i to jest moim zdaniem wada tego filmu, która rzutuje na całość – czyli tu jest właśnie pies pogrzebany. Brakuje przestrzeni, chwil, w których widz miałby szansę wyciągnąć własne wnioski. Ma wyciągnąć takie, które zostały z góry zaplanowane. Do tego słabe zakończenie – oto mamy człowieka, który stracił godność i właściwie wszystko. Przyjrzyj mu się widzu dokładnie, ma poharataną twarz i obłędny wzrok. I z takim gorzkim obrazem reżyser nas zostawia.

Tym niemniej za precyzję w prowadzeniu filmu, grę Marcello Fonte i wyostrzony oraz bezbłędny socjologiczny zmysł obserwacyjny reżysera, daję „Dogmanowi” solidną „siódemkę”.


autorka: Marta Szczepańska

You Might Also Like

0 komentarze

Flickr Images