Dom, który zbudował Jack (2018) - Dom a prowokacja

stycznia 25, 2019

Czego można się spodziewać po nowym filmie von Triera? Prowokacji. Jak duński reżyser przeprowadza ją tym razem? O tym w recenzji filmu „Dom, który zbudował Jack” pisze Marta Szczepańska.

Z Larsem von Trierem zawsze jest jakiś problem. Albo się go nie znosi, albo z zapartym tchem czeka na jego nowe dzieło. Teraz jednak przegiął, w pełni świadomie i z premedytacją przekroczył kolejne granice. Jednak moim zdaniem – szybko się obronił. I to wszystko – w ramach tego samego filmu.

Bo epatować złem, by wreszcie je gloryfikować i porównywać do sztuki -  trzeba umieć. Von Trier umie, przy okazji z filmu tworząc swoisty traktat – uporządkowany, wymowny, odwołujący się do licznych kulturowych symboli, co staje się wymagające dla widza. Ale von Trier pozwala się także widzowi pośmiać, a jakże, w końcu widz ogląda film, więc dostarczmy mu rozrywki!

Mordercę Jacka, głównego bohatera, obarczamy zatem dodatkowo natręctwami, przez co momentami robi się śmiesznie. Ale to śmiesznie oznacza jednocześnie strasznie, bo taki jest ten duński reżyser, który wkręca widza w swoją własną grę. Do tego stopnia pokręconą, że w którymś momencie widz łapie się na tym, że temuż seryjnemu mordercy, zaczyna kibicować. To chore i zaskakujące jednocześnie! Potwierdza to jednak maestrię reżysera. Niektórzy dopatrują się, że von Trier dopuszcza się w tym filmie narcystycznej pochwały samego siebie. I mnie ta interpretacja ani nie dziwi, ani nie obrusza.

Warto dodać, że von Trierowi przyzwala się na wiele rzeczy. Jeśli się przyzwala – znana jest bowiem ciekawa historia w jego biografii. Na konferencji prasowej podczas Festiwalu w Cannes, poświęconej filmowi "Melancholia" (2011), duński reżyser zszokował dziennikarzy stwierdzeniem, że rozumie Hitlera i jest nazistą. Został przez to uznany persona non grata. Dlatego nie dziwi, że naszego tytułowego Jacka (wrócę tu do recenzowanego filmu) po kręgach piekielnych oprowadza starszy dystyngowany pan, w którego wciela się Bruno Ganz. Ten sam, który w filmie innego reżysera pt. „Upadek” (2004) zagrał… Adolfa Hitlera. I tak oto… znowu dajemy się wkręcić w grę (czy lepiej: prowokację) na Vontrierowskich zasadach.

Dla porządku – co robi zatem von Trier w „Domu, który zbudował Jack”? Po pierwsze – przełamuje i miesza różne gatunki filmowe. Po drugie: „ubóstwia” twórcę jako wirtuoza – niezależnie czy mówimy o pisarzu, malarzu, pianiście czy wreszcie… seryjnym mordercy. Bo wg reżysera wszystko jest bowiem dozwolone, gdy zbliża nas do… sztuki. I tak oto znowu dostajemy prowokację w czystej postaci.

To na koniec – z czego nasz tytułowy Jack buduje swój dom? Próbuje różnych tworzyw i budulców, ale o tym, co ostatecznie wybiera (a wybór to zaskakujący – dodajmy), musisz się drogi widzu przekonać sam. Za zabawę formą, gatunkami, konwencjami, moralnością i po prostu widzem, daję „Domowi…” 8 gwiazdek. Byłoby więcej, gdyby film był bardziej uniwersalny i przeznaczony dla widza, który nie musi godzić się na coraz większe wymagania i przekraczane granice. Ale von Trierowi to akurat wolno – ma przecież na swoim koncie wiele nagrodzonych i nominowanych do filmowych nagród tytułów jak "Królestwo", "Dogville", "Tańcząc w ciemnościach", "Przełamując fale" czy "Element zbrodni". Ten ostatni, nomen omen, był debiutem naszego reżysera. Dostał za niego nagrodę specjalną na wspomnianym już festiwalu w Cannes, a wyróżnienie to wprowadziło von Triera na salony. Te same, które prawie 30 lat później go wyprosiły. Bo na miano prowokatora, trzeba sobie po prostu zasłużyć!

autorka: Marta Szczepańska

You Might Also Like

0 komentarze

Flickr Images