Nie można oprzeć się wrażeniu, że reputacja wampirów została w ostatnim
czasie nieco nadszarpnięta, przynajmniej jeśli chodzi o filmowe
produkcje amerykańskie. Widzowie z wolna tonący w zalewie wszelkiej
maści nastoletnich lowelasów pomazanych białą pastą do butów powoli
zapominają, kim jest i skąd się wziął blady żywiący się krwią dżentelmen
w pelerynie.
Wąpierz i bezkost
Wampir, czy też "upyr", jak nazywano go na początku, to generalne określenie na nieumarłą istotę, która powraca do życia po śmierci, by zabijać ludzi, wysysając z nich życiodajne płyny, na ogół krew. Zabobonni chłopi mogli wybierać, czy bać się wąpierza, czy bezkosta, ponieważ w Polsce równolegle mówiono o dwóch typach tego potwora. Wąpierz był bliższy współczesnym wyobrażeniem, z tym jednak wyjątkiem, że zamiast arystokratycznie blady, był bardzo zdrowo rumiany, a to przez krew, którą wypił. Z kolei bezkost przypominał elastyczny worek w kształcie człowieka, który od czasu do czasu wypełniał się krwią kolejnych ofiar. Sposoby na pozbycie się wąpierza były rozmaite – można było przebić mu czaszkę stalowym gwoździem, zakopać twarzą do ziemi, odrąbać głowę albo spalić w całości. Nie bał się natomiast czosnku, święconej wody czy słońca – te wszystkie rekwizyty dodano dużo później.
Bram Stoker i mdlejące damy
Ludowe podania o potworach wysysających krew mogłyby zostać zapomniane, tak jak stało się w przypadku opowieści o południcach, bzionkach czy kłobukach, gdyby nie wydatna pomoc kilku dziewiętnastowiecznych pisarzy brytyjskich. Na przykład John Polidori wprowadził do masowej świadomości motyw wampira jako dobrze wykształconego, zamożnego i czarującego mężczyzny, którego polowania na ofiarę mają kontekst głównie seksualny. Seria tanich, tandetnych horrorów sprzedawanych na londyńskich ulicach pod zbiorczym tytułem "Wampir Varney" wprowadziła zaś motyw wkradania się wampira przez okno do sypialni młodych, ponętnych ofiar płci żeńskiej. Najwięcej jednak dla wizerunku wampira takiego, jakiego znamy dziś, zrobił Irlandczyk Bram Stoker i jego powieść "Drakula". To on utrwalił obraz Hrabiego Drakuli – pochodzącego z Transylwanii arystokraty sypiającego w trumnie, umiejącego zamienić się w nietoperza i psa, z biała twarzą, kłami, w długiej, czarnej pelerynie. Hrabia Drakula był niezwykle przystojny, a jego hipnotyczny urok sprawiał, że damy mdlały, zanim zdążył wgryźć się w ich tętnice.
Wampir idzie do kina
Wampir doskonale poradził sobie również w kinie – najpierw niemym, a później dźwiękowym. "Nosferatu – symfonia grozy" z 1922 roku był jednym z pierwszych horrorów filmowych. Główną rolę w tym niemym, klasycznym dziele grał Max Schleck, a fabuła filmu luźno bazowała na powieści Stokera. Wampir Orlok był tam jednak odrzucającym, łysym potworem z długimi uszami i zagiętymi pazurami, przypominającym wyglądem nietoperza.
W 1979 roku Werner Herzog nakręcił remake tego niemego filmu, tytułując go "Nosferatu wampir". Obraz zdobył uznanie krytyki i dorobił się już statusu filmu kultowego. W swoim dziele Herzog trzymał się już z nieco większym oddaniem wizji z powieści Stokera, jednak jego hrabia Drakula również był nietoperzopodobnym ghulem, a nie niepokojąco bladym dżentelmenem w pelerynie. Taki obraz utrwalił w kinie dopiero Bela Lugosi, najbardziej znany odtwórca roli wampira. Ten filmowy gwiazdor lat trzydziestych, Węgier robiący karierę w Hollywood, na zawsze zapisał się w pamięci kinomanów swoją rolą w filmie "Drakula" z 1931 roku, gdzie wcielał się w tytułową postać, znany wszystkim arsenał wampirzych chwytów wzbogacając o swój charakterystyczny, ciężki, węgierski akcent. Lugosi nie wytrzymał jednak ciężaru sławy i dał się zaszufladkować jako aktor grający jedynie negatywnych bohaterów w niezbyt ambitnych horrorach, zaś legenda głosi, że kiedy umarł w końcu na raka po długiej i ciężkiej chorobie, do grobu włożono mu pelerynę Drakuli i sztuczne kły, których używał w filmie.
Jak z tak długą i skomplikowaną przeszłością wampira poradzą sobie Tim Burton i Johnny Depp? W filmie występuje wiele gwiazd, poza Deppem są to między innymi Helena Bohnam-Carter, Michelle Pfeiffer i Eva Green, zaś Burton jest uznanym mistrzem klimatów śmieszno-strasznych. Czy to jednak wystarczy, by "Mroczne cienie" nie stały się kolejną kalką na śmierć już prawie zgranej kliszy, a Johnny Depp nie wyglądał jak wyrwany z karaibskiej plaży kapitan Sparrow, tyle że wepchnięty w osiemnastowieczny surdut? Wszystko wyjaśni się już osiemnastego maja. A tymczasem trzymajmy kciuki za biednego wampira. Ten facet naprawdę dużo już przeszedł.
„Ludzie, którzy czytają coś ukrywają. Ukrywają, kim naprawdę są. Ludzie, którzy coś ukrywają, nie zawsze lubią to, kim są."
Tamte dni, tamte noce (2017
0 komentarze