Gemma Arterton to jedna z niewielu aktorek, której uroda dorównuje wizerunkowi wzbogaconemu make-upem – stwierdzą niektórzy, że nawet go przewyższa. Urodzona w 1986 r. Brytyjka z roku na rok zdobywa coraz większą sławę i choć świat jeszcze na jej punkcie nie oszalał, to uważna obserwacja jej kariery każe domniemywać, że tak się stanie.
Zaczęła grać dopiero ok. 7 lat temu, gdy wystąpiła w niewielkiej roli w telewizyjnym „Capturing Mary” Stephena Poliakoffa. Kto by pomyślał, że ten epizod dla BBC rozpocznie harmonijny rozwój jednej z ciekawszych karier w brytyjskim kinie najnowszym? Debiut na małym ekranie miał miejsce, gdy młodziutka Gemma uczyła się jeszcze w Royal Academy of Dramatic Art, jednej z najbardziej prestiżowych szkół teatralnych na świecie. Naukę rozpoczęła dzięki rządowemu stypendium, które zdobyła dzięki kilku imponującym rolom w licealnych przedstawieniach. Coś, co rozpoczęło się nieśmiałymi próbami na deskach szkolnego teatru w Gravesend w hrabstwie Kent, trwa dziś w pełnym blasku reflektorów Hollywood.
Wkrótce po debiucie telewizyjnym, Arterton wystąpiła po raz pierwszy na wielkim ekranie – i to od razu w głównej roli! W grudniu 2007 r. premierę miała długo oczekiwana kontynuacja serii ekranizacji rysunkowych opowiadań Ronalda Searle’a, „Dziewczyny z St. Trinian”, w której Gemma wcieliła się w rolę Kelly, przywódczyni grupy niepokornych uczennic. Obok niej wystąpiła cała plejada „młodych zdolnych” brytyjskiego kina, z Juno Temple, Lily Cole i Talulah Riley na czele, zaś dziewczęta wspierane były przez prawdziwe gwiazdy z Wysp: Colina Firtha, Toby’ego Jonesa czy Russella Branda. Film okazał się sporym przebojem w Wielkiej Brytanii, stając się jednym z najbardziej kasowych niezależnych filmów ostatniej dekady. Nic dziwnego więc, że już w 2009 r. doczekaliśmy się kontynuacji i choć – jak to z sequelami bywa – nie była już tak udana jak część pierwsza, ugruntowała pozycję Gemmy jako wschodzącej międzynarodowej gwiazdy.
Ale zanim do kin wszedł sequel przygód dziewcząt z St. Trinian’s, Arterton dopisała do swojego CV kilka bardzo ciekawych ról. Występ w mało znanej komedii „Three and Out” nie należy być może do szczególnie ważnych epizodów na jej zawodowej drodze, ale z pewnością do takich można zaliczyć rolę June w „Rock’N’Rolla” Guya Ritchiego, a zwłaszcza wcielenie się w agentkę Strawberry Fields u boku Daniela Craiga w „Quantum of Solace”. Choć żadna z bohaterek nie była kluczową dla rozwoju wydarzeń we wspomnianych filmach, zaistniały w świadomości widzów na tyle wyraźnie, by nazwisko Arterton na plakatach zaczęło działać jak magnes na widzów. Szczególnie rolę w kolejnej części przygód agenta 007 Gemma mogła zaliczyć do udanych – panna Fields w jej wykonaniu okazała się równorzędną partnerką dla Jamesa Bonda, skupiając w sobie idealne połączenie zadziornej kobiecości i brytyjskiego chłodu.
Pomiędzy występami u Ritchiego i Forstera nasza bohaterka wciąż udzielała się w telewizji, zaś role, jakie jej powierzono, muszą dowodzić jej niepośledniego talentu. Najpierw pojawiła się jako Elizabeth Bennett w komediowym miniserialu „Lost in Austen”, będącym serią luźnych nawiązań do dzieł autorki „Dumy i uprzedzenia”, natomiast kolejną kreacją Arterton była Tess w wyprodukowanej przez BBC, pełnej rozmachu serialowej ekranizacji słynnej powieści Thomasa Hardy’ego. Mimo że nowa adaptacja zebrała mieszane recenzje, krytycy zgodnie wskazywali pierwszoplanową aktorkę jako jeden z najmocniejszych atutów serialu. To dowodziło, że kariera Gemmy rozwija się we właściwym kierunku.
Rok 2009 był jeszcze śmielszą zapowiedzią tego, co w jej życiu zawodowym miało dopiero nadejść. Oprócz wspomnianej kontynuacji przeboju o uczennicach ze szkoły St. Trinian, Arterton zagrała też epizod w naszpikowanym brytyjskimi (i nie tylko) gwiazdami (Nick Frost, Bill Nighy, Philip Seymour Hoffman, etc.) „Radiu na fali”. Film cieszył się sporą popularnością, jednak rolę Gemmy uznać można jedynie za świadome powiększanie dorobku, a nie jakikolwiek artystyczny sukces. Ten przyszedł z kolejną kinową kreacją – jesienią 2009 r. na ekrany brytyjskich kin wszedł niezależny film „Uprowadzona Alice Creed”, w którym młoda aktorka zagrała odważną rolę porwanej dla okupu dziewczyny. Znakomity thriller, rozgrywający się w raptem trzyosobowej obsadzie, mimo sprzyjających recenzji nie odniósł sukcesu komercyjnego, jednak w dorobku Arterton okazał się przełomowy. Nie tylko bowiem po raz pierwszy pojawiła się na ekranie nago, lecz wcielając się w tytułową bohaterkę, więzioną i upokarzaną przez dwóch porywaczy, dowiodła, że niestraszne są jej wymagające role dramatyczne. Paradoksalnie jednak jest to jak dotąd ostatnia taka kreacja w jej karierze.
Kolejny rok bowiem pozwolił Gemmie zaistnieć w Hollywood na dobre, głównie za sprawą dwóch wielkobudżetowych tytułów: „Starcie tytanów” oraz „Książę Persji: Piaski czasu”. Oba filmy okazały się artystyczną klapą, oba jednak przyciągnęły do kin miliony widzów, którzy mogli podziwiać na ekranie wdzięki Arterton świecące pełnym blaskiem. Niewielkim wysiłkiem (pomiędzy obiema rolami było wiele podobieństw) niedawna idolka brytyjskich nastolatek osiągnęła potężny sukces komercyjny, co powinno rozwiązać przysłowiowy worek z intratnymi propozycjami. Jak się okazało, rosnąca sława Gemmy nie przełożyła się na popularność wśród reżyserów filmowych. Co prawda wkrótce zagrała absolutnie pierwszoplanową rolę w przyjemnej komedyjce Stephena Frearsa „Tamara i mężczyźni”, jednak po tym występie w jej karierze nastąpił kilkumiesięczny przestój. W 2011 r. pojawiła się jedynie w krótkometrażówce „Astonish Me”, który to angaż zawdzięczała znajomości ze Stephenem Poliakoffem, u którego debiutowała. Dopiero w zeszłym roku życie zawodowe Arterton ponownie nabrało rozpędu: role w goszczącym właśnie na naszych ekranach „Z miłości do…” i klimatycznym „Bizancjum” Neila Jordana pokazały wielką aktorską uniwersalność dziewczyny z Gravesend, zaś potwierdziła ją dobitnie kreacja tytułowej bohaterki w tegorocznym „Hansel i Gretel: Łowcy czarownic”, będącym kampową w duchu trawestacją baśni o Jasiu i Małgosi. Może się jednak okazać, że to gwiazdorsko obsadzony „Ślepy traf” z Benem Affleckiem i Justinem Timberlakiem (także obecny aktualnie na polskich ekranach) będzie prawdziwą przepustką do aktorskiej pierwszej ligi.
Gemma Arterton bowiem wciąż traktowana jest jako ta ładna Brytyjka, choć kilkukrotnie udowadniała już niebanalne zdolności. Z pewnością w osiągnięciu sukcesu artystycznego z prawdziwego zdarzenia może jej przeszkadzać wyjątkowa uroda, która predysponuje ją do wygrywania kolejnych konkursów na najseksowniejszą aktorkę. Można mieć jednak nadzieję, że zdolna absolwentka Royal Academy of Dramatic Art, miast bezskutecznie walczyć z wizerunkiem obiektu pożądania, uczyni zeń swój atut, zdobywając wreszcie angaż do roli na miarę swego talentu. Udowodniła już, że potrafi być wyrachowana, jak w „Quantum of Solace”, ponętna, jak w „Tamarze i mężczyznach”, a także niezwykle ciepła i życzliwa – taka, jak jej bohaterka w „Z miłości do…”. Widzów urzeka wspaniałym brytyjskim akcentem i niezwykłą naturalnością, która w świecie filmu uchodzi za cechę pożądaną, ale bardzo rzadką. Jej bohaterki zwykle są kobietami ponętnymi, ale bardzo silnymi, witalnymi, podążającymi za odruchami serca. Bez wątpienia może być współczesnym symbolem kobiecości i brytyjskości.
Guy Ritchie, Marc Forster, Stephen Frears, Neil Jordan – to tylko kilku reżyserów, którzy powierzyli Gemmie Arterton role w swoim filmach. Wkrótce do tego grona dołączy Marjane Satrapi (dobiegają końca prace nad thrillerem „The Voices”) i legenda amerykańskiego kina niezależnego, Hal Hartley, który zatrudnił gwiazdę „Starcia tytanów” do swego najnowszego dzieła. Urodziwa Gemma grała już u boku Daniela Craiga, Vanessy Redgrave, Bena Afflecka, Davida Tennanta i wielu innych uznanych aktorów, jej kreacje zwracały uwagę zarówno widzów, jak i krytyków. Co więc stoi na drodze do prawdziwego, niekwestionowanego sukcesu dawnej Kelly z St. Trinian’s? Wygląda na to, że nic, dlatego warto uważnie śledzić jej karierę w najbliższych latach.
„Ludzie, którzy czytają coś ukrywają. Ukrywają, kim naprawdę są. Ludzie, którzy coś ukrywają, nie zawsze lubią to, kim są."
Tamte dni, tamte noce (2017
0 komentarze