50 najlepszych westernów wszech czasów (Część Trzecia)

czerwca 12, 2014


Zapraszam na kolejną część





30. Tajemnica Brokeback Mountain (2005)
 Tego, czego nie stratował antywestern, rozdeptał Ang Lee, narażając tym samym Stany Zjednoczone na serię plag i gniew Boży, jeśli weźmiemy pod uwagę zabiegi retoryczne części amerykańskich teleduchownych. O ile dla konserwatywnego amerykańskiego widza do przełknięcia były niepozbawione brutalności obrazki, kiedyś idyllicznego, Dzikiego Zachodu i zbryzganie mitu kowboja, to tym razem tajwański reżyser otarł się niemalże o bluźnierstwo. W końcu widok całujących się mężczyzn, kowbojów – symbolu wszelkich cnót Ameryki, na dodatek wychowanych w rodzinach ortodoksyjnych odłamów chrześcijaństwa i pochodzących z amerykańskiego zagłębia konserwatyzmu, musiał rozwścieczyć sporą część widzów. Jednak gdyby chodziło tylko o tanią prowokację, sam film popadłby w zapomnienie. Ale właśnie poprzez homoseksualizm bohaterów tajwański reżyser ukazał całą głębię miłości (w sensie ponadorientacyjnym) z jej budującymi i destruktywnymi odcieniami, które nie byłoby możliwe w przypadku pary damsko-męskiej z banalnego powodu – takich historii widzieliśmy już całe mnóstwo. Czy było to pójście na łatwiznę? Nie wydaje się. Dojrzałość realizacyjna, doskonale poprowadzeni aktorzy (młoda czwórka u progu wielkiej kariery: Michelle Williams, Anne Hathaway, Jake Gyllenhaal, Heth Ledger) i przejmująca muzyka Gustava Santaolalli tworzą dzieło sztuki o człowieku i dla człowieka, a nie w służbie żadnej z ideologii.
Zwiastun



29. 15:10 do Yumy (1957) 
Pokojowo nastawiony ranczer Dan Evans (Van Heflin) zgadza się eskortować niebezpiecznego przestępcę Bena Wade’a (Glenn Ford) do Contention City, na tytułowy pociąg do Yumy. 200$ zarobione przy tej okazji ma pozwolić mu na uniknięcie skutków suszy dziesiątkującej jego bydło. Połowa filmu rozgrywa się w samym Contention, gdzie między Evansem a Wadem wywiązuje się prawdziwa walka charakterów. Przestępca stara się skłonić ranczera, by ten dał za wygraną, ale Evans nie daje się zwieść wygadanemu więźniowi, nawet wtedy, gdy jego banda przybywa do miasta, a on sam pozostaje ostatnim sprawiedliwym stojącym między Wadem a tytułowym pociągiem. Ostatecznie nawet Wade, wobec niewzruszonej postawy swojego przeciwnika, nabiera do niego szacunku, a więź, która się między nimi nawiązuje prowadzi do trzymającego w napięciu finału i spodziewanego happy endu. Zwycięstwo Evansa jest również symboliczne, a deszcz, który oznacza koniec suszy, staje się potwierdzeniem tego, że podjął on słuszną decyzję wyruszając na tę wyprawę. Film rozpoczyna się znakomitą piosenką w wykonaniu Frankie Laine’a, która znakomicie wprowadza widza w klimat „15:10 to Yuma”. Ten motyw muzyczny przewija się przez cały film, zwykle nonszalancko pogwizdywany przez Wade’a.
Zwiastun




28. Meek’s Cutoff (2010)
„Meek’s Cutoff” opowiada prostolinijną historię o karawanie pionierów przemierzających Oregon, zdanych na łaskę ich podejrzanego przewodnika. Film Kelly Reichardt to jednak dzieło dość szczególne – minimalistyczne, surowe, kontemplacyjne – bardziej przypomina dokonania amerykańskiego kina niezależnego, z którego wywodzi się reżyserka, niż western, chociaż fabuła i ikonografia jednoznacznie wskazują na przynależność do tego gatunku. Wyróżnia go również to, że został nakręcony w tradycyjnym formacie akademii z 1932 roku (proporcje 1,37:1), tak jak wiele klasycznych westernów, zanim w latach 50-tych na dobre pojawił się obraz panoramiczny. Przyzwyczajenie do szerokiego ekranu sprawia, że bohaterowie wydają się uwięzieni w małym prostokącie, wyizolowani, pomimo pozornej nieskończoności prerii. Reichardt najczęściej filmuje karawanę ze znacznej odległości, podkreślając ich nieistotność na tle monumentalnej przestrzeni. Reżyserka wykorzystuje także bardzo powolne przenikanie obrazów, tworząc w ten sposób niesamowite kompozycje, jak ujęcie jeźdźca, który zdaje się poruszać po powierzchni chmury. Kiedy zbliżamy się nieco do bohaterów, kluczowe akcenty się przesuwają: charyzmatyczny przewodnik ujawnia swoją niekompetencję; Emily, grana przez Michelle Williams, okazuje się najsilniejszą, najbardziej zdecydowaną postacią pośród nieporadnych mężczyzn; z kolei pojmany przez grupę Indianin jest kompletną zagadką, Innym przez duże „I”. Z jednej strony Kelly Reichardt wyciąga absolutną esencję z westernu o pionierach. Z drugiej – robi coś na wskroś autorskiego i wieloznacznego.
Zwiastun



27. Białe słońce pustyni (1970)
Najsłynniejsze, a w krajach postradzieckich uznawane wręcz za kultowe, dzieło zmarłego w lutym 2010 roku Władimira Motyla, będącego piątym z kolei twórcą, któremu zaproponowano reżyserię „Białego słońca pustyni”, powstawało w ogromnych bólach. Nie dość, że film kręcono na raty w odległych od Moskwy Dagestanie (nad Morzem Kaspijskim) i Turkmenistanie, to na dodatek mocno kulała dyscyplina w ekipie; jakby tego było mało, w trakcie zdjęć trzeba było szukać nowej aktorki do roli Gulczataj, a grający carskiego eksurzędnika Wierieszczagina legendarny Paweł Łuspiekajew borykał się ze śmiertelną chorobą po amputacji nóg (swoją drogą zmarł niespełna trzy tygodnie po premierze). Jakby na przekór tym przeciwnościom, powstał obraz znakomity – z jednej strony skrzący się absurdalnym humorem, z drugiej jednak hołdujący wszelkim prawidłom gatunku. Akcja rozgrywa się w Turkmenistanie na początku lat 20. XX wieku. Zakończona sukcesem bolszewików wojna domowa powoli zbliża się ku końcowi. Czerwonoarmista Fiodor Suchow, opuściwszy szpital, wędruje samotnie przez pustynię Kara-Kum, marząc o powrocie do domu, gdzie czeka na niego ukochana żona Katierina Matwiejewna. W tym samym czasie oddział krasnoarmiejców dowodzony przez niejakiego Rachimowa ściga miejscowego watażkę i basmacza zwanego Czarnym Abdullahem. Bandyta, chcąc przyspieszyć marsz, porzuca w starym forcie pośrodku pustyni swój harem – dziewięć pięknych, choć ukrywających twarze przed postronnymi osobami, żon. Kobiety wpadają w ręce Rachimowa, z czego ten jednak wcale się nie cieszy. Jeśli im pomoże i weźmie ze sobą, na pewno nie dogoni oprycha; jeśli je zostawi – bez jedzenia i picia umrą w ciągu kilku dni. Wybawieniem z kłopotów wydaje się przypadkowo spotkany na pustyni Suchow. Dowódca prosi go, by zajął się niecodzienną „zdobyczą”, dostarczając żony Abdullaha do miasteczka Pendżent. Tam zaś dochodzi do krwawej rozprawy z okrutnym basmaczem, w której po stronie krasnoarmiejca staje Wierieszczagin. Z „Białego słońca pustyni” pochodzi jedna z najsłynniejszych filmowych ballad do słów Bułata Okudżawy (z muzyką Izaaka Szwarca) – „Ваше благородие, госпожа удача”.
Zobacz




26. Przełomy Missouri (1976)

Kolejny antywestern na naszej liście. Podpisany przez reżysera, który wcześniej z powodzeniem próbował swych sił zarówno w historiach z Dzikiego Zachodu („Gwiazda szczęścia Billy Kida”, 1958; „Mały wielki człowiek”, 1970), jak i dramatach sensacyjnych („Pewien Mickey”, 1965; „Obława”, 1966; „Bonnie i Clyde”, 1967; „W mroku nocy”, 1975). „Przełomy Missouri” były w końcu lat 70. ubiegłego wieku pokazywane w polskich kinach, ale furory nie zrobiły. Głównie dlatego, że Arthur Penn – bardzo udanie zresztą – pogrywał sobie z konwencją klasycznego westernu, do której widzowie byli wtedy jeszcze bardzo przywiązani. Bo kto tu jest tym złym, a może raczej – gorszym? Czy ironiczny, nikczemny, ale na swój sposób uroczy przywódca szajki koniokradów Tom Logan (w tej roli Jack Nicholson, tuż po wielkim sukcesie „Lotu nad kukułczym gniazdem”)? A może wynajęty przez bogatych hodowców do rozprawy z Loganem obrzydliwie antypatyczny i bezlitośnie amoralny, lecz jednocześnie niezwykle pomysłowy rewolwerowiec Lee Clayton (czyli Marlon Brando, który zdążył już odpocząć po „Ojcu chrzestnym” i „Ostatnim tangu w Paryżu”)? Pierwszy z nich jest wrednym złodziejem, drugi – choć momentami trudno w to uwierzyć – stróżem prawa, ale jeśli weźmiemy pod uwagę metody postępowania i stopień zepsucia, trudno byłoby nam jednoznacznie ocenić, który bardziej zasługuje na potępienie. Penn nasycił „Przełomy Missouri” groteską i kpiną, wymierzając tym samym potężnego kopniaka już i tak przeżywającemu w tamtym czasie wielki kryzys gatunkowi. I pewnie dlatego film nie został doceniony (nie tylko w Polsce) tak, jak na to zasługiwał. Zyskał za to po dwóch, trzech dekadach – właśnie dzięki tym dyskredytującym go w latach 70. autoironicznym kreacjom aktorskim.
Zwiastun




25. Kret (1970)

Obiekt kultu do oglądania o północy albo Jak wyglądałby Dziki Zachód, gdyby w saloonach podawano coś więcej niż whisky. Większośc reżyserów robi film oczami, ja używam do tego jaj. Te słowa Alejandro Jodorowsky’ego doskonale charakteryzują „Kreta”. Ta zrealizowana w konwencji westernu przypowieść jest ekstatycznym wybuchem samczej brawury, rozumianej jako rewii brzydoty z bryzgami krwi, rozszarpaną zwierzyną i dosadną mizoginią. Cała ta surrealistyczna i turpistyczna kanonada obrazów aspiruje do alpinistyki mistycznej, oscylującej pomiędzy chrześcijaństwem a filozofią wschodu – na ile przekonywująco, to już każdy musi sam sobie odpowiedzieć. Zresztą cały film spotyka się z pewnego rodzaju ambiwalencją odbiorczą. Jedni chcą go rozkładać na czynniki pierwsze i analizować każdą scenę w poszukiwaniu ukrytych znaczeń. Drudzy wolą napawać się korowodem ekstremalnych obrazów. Na pewno głębokim przemyśleniom nie służyła akcja jednego z kin, w którym za pokazanie się nago, można było dostać darmowe bilety na filmy Jodorowsky’ego. Za to wpisywała się ona idealnie w wywrotową twórczość chilijskiego szarlatana. O niektórych naszych rankingowych westernach z czasem zapomnicie. O filmie Jodorowsky’ego – nigdy. Ten „Kret” zbyt głęboko drąży w umyśle widza.
Zwiastun




24. Jak zdobyto Dziki Zachód (1962)
Patriotyczna epopeja ku pokrzepieniu amerykańskich serc. Zrealizowany przez trzech reżyserów: Johna Forda, Henry’ego Hathawaya i George’a Marshalla (plus odpowiedzialny za dokrętki – Richard Thorpe) – film o bohaterskich pionierach, niestrudzonych zdobywcach i niezmordowanych poskromicielach Dzikiego Zachodu. Hathaway stworzył idealistyczny, czy wręcz propagandowy obraz pioniera, który, mimo wielu przeciwności, ze śpiewem i Bogiem na ustach dąży do budowy Ameryki. Tu nawet kobieciarze, hazardziści i amatorzy obserwacji lisów rezygnują ze swojego kawalerskiego żywota na rzecz osiedlenia się i założenia prawdziwej rodziny. W sekwencji Hathawaya na szczególną uwagę zasługuje scena strzelaniny na wagonach pociągu, która zaskakuje komplikacją i nawarstwieniem wydarzeń typowym dla współczesnego kina sensacyjnego. Z bogoojczyźnianą wymową jego epizodów późniejszy antywestern rozprawił się dość brutalnie, lecz ta scena z pewnością dorównuje nawet i dzisiejszym produkcjom. Zanim jednak widz zobaczy ten filmowy majstersztyk, na ekranie rozegra się jedna z bitew wojny secesyjnej. Zrealizowane przez Forda brutalne obrazy bezsensownych bratobójczych walk przerywają hagiograficzny korowód Hathawaya. Najodważniej jednak poczynił sobie Marshall prezentując powstawanie Pierwszej Kolei Transkontynentalnej. Budowa linii dla „Żelaznego konia” odbywała się z naruszeniem umów z Indianami, dla których plac budowy był naturalnym łowiskiem bizonów. To właśnie parzystokopytne staną się głównym orężem Arapaho w niezwykle sugestywnej i przejmującej scenie indiańskiego ataku. „Jak zdobyto Dziki Zachód” zapisało się w historii kina nie od strony fabularnej czy formalnej, ale, przede wszystkim, technicznej. Jest to jeden z dwóch pełnometrażowych komercyjnych obrazów (tym drugim jest „Wspaniały świat braci Grimm” Henry’ego Levina i George’a Pala z 1962 roku) nakręconych w technice Cinerama, polegającej na rejestracji obrazu z trzech zsynchronizowanych kamer i późniejszej jego prezentacji na olbrzymim, zakrzywionym w kształcie łuku ekranie z trzech aparatów projekcyjnych. Tak nadmuchane filmowe widowiska miały być alternatywą dla rosnącej w siłę telewizji. Nie zdobyły one jednak uznania, i z czasem zostały zastąpione przez taśmę 70 mm.
Zwiastun




23. Człowiek, który zabił Liberty Valance’a (1962)
Rzecz o demokratyzacji Dzikiego Zachodu. Kowbojów zastępują politycy, a pojedynki rewolwerowców – kampania wyborcza. Jednak zmiana oręża wcale nie oznacza, że praworządność i uczciwość zawitała na salo(o)nach. Dawny kodeks honorowy, może i zapijaczonych ale za to heroicznych facetów, zostaje wyparty przez eleganckich biznesmenów błyszczących sztucznym i pokrytym pięknymi hasłami uśmiechem, którzy jednak nie mają zahamowań, by posuwać się do zagrań godnych największych mętów. Jak zwykle u Forda mamy korowód wyrazistych bohaterów, których rozmach podsycają doskonałe kreacje aktorskie. Młodociany adwokat (James Stewart) zostaje okradziony i pobity przez terroryzującego okolicę psychopatę Liberty Valance’a (Lee Marvin). Rannego odwozi do miasteczka miejscowy twardziel (John Wayne). Właśnie między tymi dwoma – młodym legalistą i twardym pragmatykiem – rozegra się konflikt o metody egzekucji prawa, dodatkowo podsycany przez matrymonialne plany Wayne’a wobec kelnerki (Vera Miles), u której zamieszkał Stewart. A w tle rodząca się potęga mediów jako kreatorów rzeczywistości, przedkładających legendy nad faktami.
Zwiastun




22. Wyjęty spod prawa Josey Wales (1976)
To drugi w karierze Eastwooda – po wcześniejszym o trzy lata „Mścicielu” – western, w którym Clint stanął po obu stronach kamery: jako aktor i reżyser. Na warsztat wziął tym razem scenariusz Philipa Kaufmanna (w przyszłości twórcy między innymi „Nieznośnej lekkości bytu” i „Wschodzącego słońca”), który powstał według powieści Forresta Cartera (1973). „Wyjęty spod prawa Josey Wales” zadziwił publiczność nie tylko z powodu swoich niezaprzeczalnych wartości artystycznych, ale głównie z uwagi na temat. A mówiąc precyzyjniej – na jego ujęcie. Do tej pory w filmach amerykańskich opowiadających o wojnie secesyjnej rolę „czarnych charakterów” rezerwowano bowiem przede wszystkim dla zwyrodniałych żołnierzy Konfederacji, w obrazie Eastwooda jest zaś dokładnie na odwrót. Grany przez Clinta tytułowy Josey Wales to zwykły farmer, który, mimo toczącej się krwawej wojny domowej, nie popierając racji żadnej ze stron konfliktu, chce normalnie i spokojnie żyć. Nie jest mu to jednak dane. Pewnego dnia na jego dom najeżdża szajka złoczyńców w mundurach Unii, którym przewodzi zdeprawowany Terrill (gra go Bill McKinney). Bandyci puszczają z dymem chatę Joseya, mordują też jego ukochaną żonę i synka. Zdesperowany Wales postanawia wziąć odwet, dlatego przystępuje do konfederatów; jego prywatna wojna nie kończy się nawet wtedy, gdy zostaje podpisany pokój. To bardzo krwawy film, w którym nie ma miejsca na litość i ludzkie uczucia. Tytułowy bohater, choć psychicznie zniszczony, podnosi się jednak z upadku – w pierwszej kolejności po to, aby dopełnić zemsty, później – aby odnaleźć w sobie tę resztkę człowieczeństwa, która pozwoliłaby mu jeszcze normalnie żyć. Ale czy to w ogóle możliwe?… Nie bez powodu „Wyjęty spod prawa…” został okrzyknięty filmem antywojennym i jednym z najlepszych antywesternów w dziejach kina.
Zwiastun




21. Biały Kanion (1958)
Ta przepiękna, mądra i pełna ciepłego humoru historia sporu o dostęp do wody jest jak pożegnalny rzut oka na klasyczny świat Dzikiego Zachodu, stojący u kresu swych dni. Na prowincję przyjeżdża elegancko ubrany, absolutnie nie pasujący do zakurzonej, pasterskiej okolicy Gregory Peck. Ani jemu nie podoba się ogromne ranczo pełne kowbojów uważających się za macho, ani miejscowym kowbojom nie przypada do gustu laluś w garniturku i kapeluszu, który nie podejmuje żadnego z rzuconych mu w twarz wyzwań, czym zresztą naraża się narzeczonej. Narasta konflikt zakochanej w koniach i ceniącej twardych chłopów prowincji z forpocztą nadchodzącej cywilizacji – mężczyzną schludnym, eleganckim, nie przykładającym większej wagi do umiejętności operowania rewolwerem i lassem, ale znającym swoją wartość i dbającym o dobro wszystkich ludzi, a nie tylko tych „swoich”. Z czasem objawia się i inny poziom konfliktu, głębszy i bardziej pierwotny. Oto bowiem okazuje się, że przeciwnikiem, z którym od lat wojuje o dostęp do wody ród narzeczonej głównego bohatera, są zepchnięte w tytułowy kanion niedobitki poprzedniej epoki – banda niechlujnych, brutalnych i tępych kowbojów, dokładnie takich, jakimi parę lat później zachłyśnie się świat, zauroczony spaghetti westernami. Żeby było ciekawiej, w reżyserskim zamyśle „Biały kanion” miał być alegorią zimnowojennych zmagań. Ponoć lewicową, więc nie jest znowu aż tak oczywiste, czy rodem z kanionu, skazanym na zejście ze sceny, miałaby być doktryna kapitalistyczna, czy też jednak socjalistyczna. I kim w tym momencie miałby być przybysz? Czy również forpocztą nowego człowieka, który wzniesie się ponad podziały i zapoczątkuje erę globalną, bardziej światłą i mniej wrażliwą na polityczne gierki? Czy William Wyler byłby aż tak przenikliwym wizjonerem?
Zwiastun


Poprzednie Części:
Część Pierwsza (50-41)
Część Druga (40-31)
Część Czwarta (20-11)
(Część Piąta)  (10-1)

You Might Also Like

1 komentarze

  1. Zabawne a raczej tragikomiczne jak chora ideologia potrafi podprogowo przeprogramować umysły ludzi którzy stają się niewrażliwi na obleśne dewiacje co widać po recenzji filmu z mejsca nr 30. Tajemnica Brokeback Mountain (2005). Co nastepne? Akceptacja dla kazirodzctwa a może pedofilstwa? Cywilizacja śmierci.

    OdpowiedzUsuń

Flickr Images