50 najlepszych westernów wszech czasów (Część Druga)

czerwca 08, 2014


Zapraszam na drugą część, przypominam że ranking pochodzi z serwisu Esencja.




40. Muły siostry Sary (1970) 
Clint Eastwood lubił pracować z Donem Siegelem. Nakręcili razem pięć obrazów: trzy sensacyjne („Blef Coogana”, 1968; „Brudny Harry”, 1971; „Ucieczka z Alcatraz”, 1979), jeden melodramat w kostiumie historycznym („Oszukany”, 1971) oraz jeden western – „Muły siostry Sary”. Pomysł filmu wyszedł od Budda Boettichera, jednego z najbardziej zasłużonych dla rozwoju gatunku reżyserów amerykańskich, który zdecydował się umieścić akcję w konkretnym kontekście historycznym. Lata 60. XIX wieku, po wojnie domowej w Meksyku do władzy dochodzi, popierany przez Amerykanów, przywódca liberałów Benito Juarez. Niestety, jego kraj nie jest w stanie spłacić zaciągniętych w poprzednich latach w państwach europejskich długów, co powoduje obcą interwencję, której motorem napędowym jest Francja cesarza Napoleona III. I to właśnie na tle wojny meksykańsko-francuskiej rozgrywa się akcja westernu Siegela. Eastwood gra w nim Hogana, samotnego wędrowca i rewolwerowca (inaczej przecież być nie mogło), który pewnego dnia ratuje z poważnej opresji nagą kobietę. Sara (w tej roli Shirley MacLaine) przedstawia mu się jako zakonnica, która podróżuje do Chihuahua; bojąc się kolejnych złych przygód, prosi go o pomoc, na co Hogan, skuszony pieniędzmi i trochę także urokiem osobistym siostrzyczki, przystaje. W czasie podróży okazuje się, że Sara współpracuje z rewolucjonistami meksykańskimi, do czego namawia zresztą również swojego ochroniarza. Film jest o tyle nietypowy, że obfituje w sceny, które autentycznie bawią, czym ewidentnie nawiązuje do wcześniejszych spaghetti westernów Sergia Leone z udziałem Eastwooda. Spore wrażenie pozostawiają też po sobie finałowa sekwencja walki o fort oraz muzyczny motyw przewodni skomponowany przez starego znajomego Clinta… Ennia Morricone.
Zwiastun




39. Swój wśród obcych, obcy wśród swoich (1974)A
kcja zdecydowanej większości radzieckich easternów umiejscowiona jest w czasach wojny domowej, to jest w początkach lat 20. ubiegłego wieku, a jej motywem przewodnim jest walka o utrwalenie władzy „czerwonych”, której sprzeciwiają się bądź to białogwardziści, bądź – jak w Azji Środkowej – basmacze, bądź też zwykłe bandy przestępców i awanturników. Nie inaczej jest w przypadku pełnometrażowego debiutu reżyserskiego Nikity Michałkowa, który oparty został na napisanej przez niego – wespół z cenionym rosyjskim prozaikiem i scenarzystą Eduardem Wołodarskim – noweli „Czerwone złoto”. Obaj panowie nie ukrywali też, że bezpośrednią inspiracją do stworzenia tej książki była „lektura” klasycznego spaghetti westernu Sergia Leone „Dobry, zły i brzydki” (1966). Główną postacią filmu jest czekista Jegor Szyłow (gra go nieżyjący już i nieco zapomniany Jurij Bogatyriow) – zostaje on oskarżony przez swoich przełożonych o zdradę, w wyniku której należące już do nowej władzy, a zarekwirowane burżujom, złoto dostało się najpierw w ręce bandy byłych „białych” oficerów, a następnie zostało zagarnięte przez miejscowego watażkę, esauła Bryłowa (wcielił się w niego sam Michałkow). Zbrodnia Szyłowa jest tym straszniejsza, że za sprzedany na Zachodzie kruszec „czerwoni” planowali kupić żywność dla głodujących mieszkańców Powołża. Szyłow nie może oczywiście pozwolić na skalanie swego imienia, decyduje się więc przeniknąć do oddziału Bryłowa, aby odzyskać utraconą przesyłkę. „Swój wśród obcych, obcy wśród swoich” został nakręcony w zgodzie ze wszystkimi regułami gatunku – mamy tu więc widowiskowe sceny pościgów i strzelanin, mamy dylematy moralne i ostateczne zwycięstwo sprawiedliwości. Dodatkowym atutem filmu jest fantastyczna obsada; oprócz aktorów wspomnianych już wcześniej, na ekranie pojawiają się również takie tuzy, jak Siergiej Szakurow, Anatolij Sołonicyn i Aleksandr Kajdanowski.
Zwiastun



38. Winchester ’73 (1950) 
Jedyna w swoim rodzaju perełka. Bohaterem opowieści nie jest żaden kowboj czy farmer, a tytułowy karabin, będący nagrodą w zorganizowanym w Dodge City konkursie strzeleckim. Konkurs wygrywa stateczny i bezbłędny Lin McAdam, ale nie dane jest mu nacieszyć się wygraną, ta bowiem zostaje skradziona przez ściganego przezeń od dłuższego czasu bandytę. Odtąd broń krąży z rąk do rąk, przynosząc swoim kolejnym właścicielom same nieszczęścia, zaś McAdam cierpliwie podąża jej tropem, bo czego jak czego, ale Winchestera model 1873 nie wypuszcza się z rąk. Film jest zrobiony nadzwyczaj porządnie i ma świetnie skonstruowaną akcję, a także jest doskonale zagrany. Nic w tym zresztą dziwnego, skoro McAdama zagrał James Stewart, rozpoczynając tym samym długoletnią przygodę z westernem i odbudowując pozycję nadszarpniętą niezbyt trafionymi występami w przeciętnych komediach romantycznych. „Winchester ’73” jest również godzien zapamiętania z tego powodu, że zapoczątkował w Hollywood tendencję odchodzenia od sztywnych aktorskich gaż na rzecz procentu od zysków, bowiem suma, której Stewart zażądał od Universalu za występ w filmie, przekraczała ówczesne możliwości finansowe borykającej się z poważnymi kłopotami wytwórni i podpisano umowę, na mocy której aktor miał otrzymać 50% zysku netto, obliczonego od kwoty przekraczającej dwukrotny koszt filmu. Dzięki temu zamiast 200 tysięcy dolarów Stewart zarobił 600 tysięcy, ponieważ „Winchester ’73” okazał się kasowym hitem. Który – tak już zupełnie na marginesie – przy okazji rozbudził w Amerykanach zamiłowanie do kolekcjonowania starej broni.
Zwiastun




37. Ostatni Mohikanin (1992) 
Ten western to muzyka. Naprawdę. Czegoś tak niesamowitego, jak dzieła czwórki kompozytorów: Randy Edelmana, Trevora Jonesa, Daniela Lanoisa i Howarda Shore’a, nie ma w żadnym innym filmie tego gatunku. Liga sama dla siebie. Michael Mann, reżyser i producent, do spółki z Christopherem Crowem zaadaptowali powieść jednego z najwybitniejszych klasyków gatunku, Jamesa Fenimore’a Coopera, pod tym samym tytułem. Stworzyli wielkie, epickie dzieło przygodowe osadzone w epoce kolonizacji, jeszcze przed istnieniem Stanów Zjednoczonych, kiedy kontynent północnoamerykański był rozrywany walkami między Anglią i Francją, ogłaszającymi pobór wśród kolonistów i zawiązujących doraźne sojusze ze zwaśnionymi plemionami. W filmie jest wszystko co trzeba: wielkie uczucie, zdrada, zemsta, wojna, bohaterski wojownik, czerwone kurtki. Polowania na jelenie, pojedynki na skalistych zboczach gór, niezwykły świat Indian, ich praw, obyczajów i powikłanych ścieżek. Przepiękne krajobrazy. Świetna obsada. Efektowne sceny batalistyczne, zasadzki w lasach, oblężenie fortu, zmagania na wodospadzie. Krwawo, dziko. No i ta obłędna muzyka…
Zwiastun



36. Czarny dzień w Black Rock (1955) 
Johnowi Sturgesowi, późniejszemu twórcy między innymi „Pojedynku w Corralu O.K.”, „Ostatniego pociągu z Gun Hill”, „Siedmiu wspaniałych” i „Wielkiej ucieczki”, udała się nie lada sztuka, splótł bowiem w jeden nierozerwalny węzeł intrygę godną najlepszego kina noir (zmowa milczenia kryjąca mroczną tajemnicę) z klasycznym, fabularnym szkieletem westernu (jedyny sprawiedliwy kontra przeżarta zepsuciem społeczność malutkiego, zapyziałego miasteczka). W efekcie wyszła opowieść gęsta i poruszająca, a jednocześnie i niezwykle potrzebna Ameryce tamtych lat, wciąż borykającej się z mocnymi przejawami rasizmu. Świetnie wypadł tutaj tak Spencer Tracy, wcielający się w rolę dochodzącego prawdy jednorękiego weterana wojennego, jak i odgrywający jego oponentów m.in. Ernest Borgnine czy Lee Marvin. Co więcej, film był jedną z wcześniejszych produkcji zrealizowanych w nowatorskim systemie CinemaScope, pozwalającym w sposób prosty i tani kręcić filmy panoramiczne, co przyczyniło się do ich triumfalnego marszu przez cały świat.
Zwiastun



35. Ostatni pociąg z Gun Hill (1959)
 Kolejna westernowa wariacja na temat szeryf contra reszta świata. O tyle jednak interesująca, że jej uczestnicy są obciążeni i obwiązani siecią tylu wzajemnych współzależności – rodzinnych, finansowych, miłosnych, partnerskich – które zdecydowanie wykluczają proste rozwiązanie konfliktu. Szeryf Matt Morgan (Kirk Douglas) przybywa do miasteczka Gun Hill w poszukiwaniu gwałciciela i mordercy swojej indiańskiej żony. Zabójcą okazuje się syn jego najlepszego przyjaciela Craiga Beldena (Anthony Quinn). Tak więc przeciwnikiem głównego bohatera staje się nie zwykły bandzior, a dawny kompan i, przede wszystkim, ojciec stojący w obronie własnego dziecka. Sprawę komplikuje jeszcze to, że Morgan próbuje egzekwować prawo na terenie rządzonym przez Beldena, przez co nie może liczyć na niczyją pomoc (co prawda do czasu), nawet miejscowego szeryfa, tylko pozornie reprezentującego ten sam kodeks, co główny bohater. Z dzisiejszego punktu widzenia szczególnie interesującym wydaje się przedstawienie problemu Indian. Zabójstwo czerwonoskórej według części mieszkańców Gun Hill nie jest przestępstwem, a jeśli nawet, to nie porównywalnym w przypadku, gdyby spotkało białą kobietę. Za to Morgan chce rozwiązać sprawę Ricka jak biały człowiek: poprzez usankcjonowaną prawem karę śmierci, a nie jak Indianie poprzez osobiste wymierzenie kary w postaci zadania powolnej i okrutnej śmierci. Obywatele Gun Hill uznają swoją wyższość nad Indianami ze względów rasowych, Morgan – cywilizacyjnych. Film Sturgesa to centralne, nieco ambiwalentne ogniwo w ewolucji obrazu Indian w westernie, wyrażające się w akceptacji, ale w niepełnym poważaniu tubylczych plemion Ameryki.
Zwiastun




34. Truposz (1995) 
Jim Jarmusch nie jest pierwszym reżyserem, który przychodzi na myśl w rozważaniach o westernach i jego podejście do gatunku jest zdecydowanie niekonwencjonalne. Amerykański krytyk Jonathan Rosenbaum nazwał film Jarmuscha „acid westernem”, m.in. w związku z jego rewizjonistycznymi motywami – „Truposz” kontynuuje artystyczne i polityczne dziedzictwo kontrkultury lat 60-tych. W przeciwieństwie do tradycyjnych przedstawicieli gatunku, w „acid westernach” droga nie prowadzi do wolności, ale do śmierci, a społeczeństwo staje się w nich autodestruktywne i wynaturzone. Wizja, jaką roztacza przed widzami reżyser jest również wysoce psychodeliczna, co podkreśla nawiedzony, improwizowany soundtrack Neila Younga i poetyckie, czarno-białe zdjęcia. Ponadto „rzeczywistość” filmu zaludniają interesujące indywidua – Johnny Depp jako reinkarnacja poety Williama Blake’a, Indianin Nobody (Gary Farmer), czy zabójca Cole Wilson (Lance Henriksen). Dzieło Jarmuscha z pewnością nie jest dla wszystkich, ale jeśli ktoś znajduje się w podzbiorze miłośników twórczości tego reżysera i westernów jednocześnie, to „Truposz” będzie fascynującym i nietypowym doświadczeniem.
Zwiastun



33. Mały wielki człowiek (1970) 
Epopeja groteską podszyta. Dustin Hoffman jako wychowany przez Indian biały, nazwany Małym Wielkim Człowiekiem, który w zależności od sytuacji trafia raz do obozu Amerykanów, raz do wioski Czejenów. Właśnie ten dualizm kulturowy stał się podstawą do zarysowania portretu dwóch odmiennych światów. Subiektywna narracja powoduje, że każda z kultur jest przejaskrawiona, a mentalne różnice wyolbrzymione. I chociaż przedstawienie typowej małomiasteczkowej społeczności – z jej pozornym purytanizmem (doskonała Faye Dunaway jako niezaspokojona seksualnie żona pastora), bigoterią i kultem rewolwerowca – jest karykaturalne i przy tym niezwykle komicznie, to kwestie polityczne i demitologizujące – w szczególności eksterminacja Indian – przypominają swoją brutalnością i naturalizmem sztandarowe dzieło Panne’a „Bonnie i Clyde”. Nic dziwnego, że obraz walki amerykańskiej kawalerii z Indianami często był odwoływany do wojny w Wietnamie, i z pewnością nie tylko dla tego, że zarówno w filmie, jak i na Półwyspie Indochińskim bito czerwonych. Zgodnie z coraz wyraźniejszym ruchem kontestatorskim, szala sympatii przesuwa się w stronę Indian, których uosobieniem jest ich wódz (nominowany do Oscara Chief Dan George) – ostoja spokoju i poszanowania, którego poglądy, nawet jeśli z punktu widzenia białego kuriozalne czy też naiwne, są wzorem dla pokojowego i harmonijnego współżycia tubylców i kolonizatorów. Zresztą Indianie to mikrokosmos wszelkich mniejszości społeczeństwa amerykańskiego, łącznie z homoseksualną – zaprezentowaną komicznie, ale nie prześmiewczo. Kolejny antywestern w naszym rankingu, tym razem strzelający farsą w przykurzone heroizmem mity Dzikiego Zachodu.
Zwiastun



32. Zdarzenie w Ox-Bow (1943) 
Już na pierwszy rzut oka „Zdarzenie w Ox-Bow” to western bardzo niezwyczajny. Nie ma tu seryjnych strzelanin, szaleńczych pościgów i pojedynków rewolwerowców na tle dobra i zła. Nawet jeśli na koniec dwójka kowbojów odjeżdża przy zachodzie słońca to tylko po to by porzucić jak najdalej za sobą gorzki finał całej opowieści. Treść filmu również ucieka od schematów, bo jej solą nie jest starcie mocnych charakterów czy samotna walka w imię sprawiedliwości, lecz wątek społeczny. Fabularna oś „Zdarzenia w Ox-Bow” zaczyna swój bieg gdy grupa mieszkańców małej mieściny w Nevadzie rusza w pościg za zabójcami lokalnego ranczera. Natykając się na podejrzanych, żądni własnej sprawiedliwości chcą dokonać błyskawicznego publicznego linczu. Tak radykalna postawa sprawia, że sympatie widzów jak i wśród członków pościgu zaczynają być podzielone. Jednakże „Zdarzenie w Ox-Bow” każe wartościować nie tylko przekonanie o winie oskarżonych. Esencją filmu jest bowiem manifest idei równości wobec prawa i domniemania niewinności niezależnie od żądzy zemsty i społecznego nacisku większości.
Zwiastun




31. Garść dynamitu (1971) 
Piąty – po „Trylogii dolara” (1964-1966) oraz „Pewnego razu na Dzikim Zachodzie” (1968) – spaghetti western Sergia Leone. I zarazem kolejne jego spotkanie z legendami kina hollywoodzkiego. Po Clincie Eastwoodzie, którego w zasadzie wypromował, Lee Van Cleefie, Elim Wallachu, Charlesie Bronsonie i Henrym Fondzie, teraz przyszła kolej na Roda Steigera i Jamesa Coburna. Podobnie jak w przypadku „Mułów siostry Sary”, akcja „Garści dynamitu” rozgrywa się w Meksyku podczas wojny – tym razem jest to jednak wojna domowa, do której doszło w drugiej dekadzie XX wieku. Ta sama, która na bohaterów narodowych wykreowała chłopskich przywódców Pancha Villę i Emiliana Zapatę. Jak to często w tak niespokojnych czasach bywa, kraj pustoszony jest przez bandy rzezimieszków starających się uszczknąć coś dla siebie. Na czele jednej z nich stoi Juan Miranda (Steiger), za którym bez wahania idą wierni synowie. W czasie kolejnego napadu na dyliżans los styka go z Irlandczykiem Johnem Mallorym (Coburn) – bojownikiem Irlandzkiej Armii Republikańskiej, który musiał nawiać z Zielonej Wyspy, aby nie wylądować w brytyjskim więzieniu. Mallory jest specjalistą od materiałów wybuchowych i właśnie z tego powodu Miranda proponuje mu spółkę. Gdy ten wreszcie ulega i razem napadają na bank, okazuje się, że w jego podziemiach, zamiast spodziewanego złota, znajdują uwięzionych rewolucjonistów. Juan, wbrew sobie, staje się prawdziwym bohaterem ludowym, co ściąga na jego głowę zemstę wojskowych. Leone opowiedział tę historię w sposób bardzo dla siebie typowy – niespiesznie, z dbałością o szczegóły, nie bez charakteryzującego większość włoskich westernów humoru (ten zaś bierze się głównie ze skonfrontowania dwóch skrajnych postaw: chciwego i prostego jak cep chłopa Mirandy z idealistycznym i inteligentnym Mallorym). Reżyser nie zapomniał też o widowiskowych scenach walk, dzięki którym „Garść dynamitu” do dzisiaj ogląda się z niekłamaną przyjemnością.
Zwiastun

Pozostałe Części:
Część Pierwsza (50-41)
Część Trzecia (30-21)
Część Czwarta (20-11)
(Część Piąta)  (10-1)

You Might Also Like

0 komentarze

Flickr Images